Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990
4342
BLOG

Więcej pytań niż odpowiedzi w sprawie Durczoka

Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990 Polityka Obserwuj notkę 70

Minęło już kilka dni od wybuchu "afery Durczoka", a do wyjaśnienia skandalu - mam wrażenie - jeszcze nam daleko. Głównie za sprawą samego bohatera publikacji "Wprost", który mimo upływu czasu nadal tak naprawdę nie zareagował na artykuł o narkotykach, zakazanych lekach i dziwnych gadżetach, znalezionych w mieszkaniu, w którym przebywał. Pojawiło się za to wiele teorii, które mają na celu wyjaśnić okoliczności "grzebania" w życiu prywatnym celebryty, a tak naprawdę oddalają nas od prawdy.

Napiszę jeszcze raz: gdyby artykuł Majewskiego i Latkowskiego w całości był dęty, sprytnie "nakierowany" i miał na celu tylko i wyłącznie skompromitowanie gwiazdy TVN, moglibyśmy spotkać się z inną reakcją Durczoka, niż ta poniedziałkowa. Człowiek absolutnie niewinny i nie mający nic na sumieniu - abstrahuję od mentalności i cech charakteru, różniących każdego - powiedziałby w poniedziałek w radiu TOK FM np. tak:

"Proszę państwa, chciałbym powiedzieć jasno i wyraźnie: to, co zrobił "Wprost" nie ma nic wspólnego z dziennikarstwem. Owszem, feralnego 16 stycznia byłem tam na mieszkaniu, ale te wszystkie świńskie rzeczy, fifki, białe proszki i zakazane leki, uwiecznione w numerze tygodnika, nie należą do mnie. Gdy odwiedziałem koleżankę w jej prywatnym domu, tych rzeczy tam absolutnie nie było! Nie mam nic na sumieniu!".

Zamiast jasnej deklaracji, opinia publiczna - zapewne i pod wpływem nerwów redaktora - dostała odpowiedź wymijającą: "Nie mam pojęcia, co tam było!". Trudno Durczokowi - jak sam mówił - wytłumaczyć się z anonimowych zarzutów molestowania podwładnych, ale z drugiej strony niemal całą rozmowę w TOK-u poświęcił właśnie tej sprawie, zdawkowo odnosząc się do tekstu o awanturze na Mokotowie i kompromitujących zdjęć. I dlatego też trudno bronić kogoś, kto sam tego nie robi. Dziwi mnie obelżywy język np. Wojciecha Czuchnowskiego w stosunku do dawnych środowiskowych przyjaciół (myślę tu o Latkowskim), bo co się stanie, jeśli w pewnym momencie Durczok się wycofa i po prostu z bezsilności przyzna? A co, jeśli się okaże, że sprawa ma drugie dno, ale fakty się zgadzają?

Póki co wiemy na pewno, że już 16 stycznia na mieszkaniu, w którym przebywał redaktor naczelnych "Faktów", były narkotyki. Według właścicieli apartamentowca, stan pokoju niczym nie różnił się do momentu, w którym przyszli dziennikarze "Wprost". Pokazali zdjęcie, wykonane ponad kwadrans po tym, jak Durczok został spisany przez policję. Przez niecałe 17 minut - jak sądzę - nie kto inny (jeśli w ogóle) tylko właśnie biznesmen, wynajmujący mieszkanie, mógłby "upiększyć" lokum kompromatami. I miał na to, sami przyznacie, niewiele czasu. 

Pozostaje tylko pytanie, po co w takim razie Durczok szarpał się z właścicielem, a wcześniej jeszcze zabarykadował się w mieszkaniu? Znowuż z drugiej strony, analizując tamto zajście, można zapytać - dlaczego, zacierając ślady, pozostawił po sobie taki bajzel? Nie zebrał fifek, opakowań po zakazanym leku, kompromitujących płyt, nie wysprzątał śladów po białym proszku? Może nie zdążył. Nie wiem, a to pytanie kluczowe w całej sprawie, którego nie zadają obrońcy Durczoka w wielkich korporacjach.

Nie ulega dla mnie wątpliwości, że szef "Faktów" TVN mógł mieć wrogów, którzy wykorzystali jego słabości i głupotę. Pytanie, co w takiej sytuacji mają robić dziennikarze, którzy dostają znaną całej Polsce osobę na patelni. O ile oczywiście są nieświadomi tego, że stanowią trybik pewnej maszyny. Nie publikować szokujących informacji i pozwolić na powolne, medialne dogorywanie gwiazdy, być może przy pomocy szantażu? Zapomnieć, bo przecież to celebryta? Zbadać, czy za sprawą nie kryje się jeszcze ktoś?

A co, jeśli to zrobili? Być może wyjaśnienie jest proste. Biznesmen, wściekły, że nie dostawał należnych pieniędzy za wynajem mieszkania, upiekł kilka pieczeni na jednym rożnie. Być może z zemsty za bajzel i kłopoty zaprosił dziennikarzy "Wprost", a dopiero potem białym proszkiem zainteresowała się policja. Bo chodziło o Durczoka, a to gwiazda. Co, jeśli zadziałał ten mechanizm i tłumaczy on opieszałość policji w sprawie narkotyków, znalezionych na Mokotowie?

Wielu komentatorów, piszących również na łamach Salonu24, wierzy, że kłopoty Durczoka zaczęły się od wywiadu z Ewą Kopacz na temat górnictwa. Większość z nich uważa jednocześnie premier za nieporadną, nieogarniającą sytuacji w kraju. To tak jak to jest - Kopacz, która ma problem z przejściem przez czerwony dywan na berlińskim lotnisku, jest w stanie zorganizować z zemsty taką kompromitację jednego z najbardziej wpływowych ludzi mediów? Tylko dlatego, że dociskał, stanął w obronie górników? I w jakim trybie Kopacz miałaby coś takiego zlecić funkcjonariuszom służb? Czy uważacie, że ktokolwiek o zdrowych zmysłach dopuściłby się tam tak grubej operacji, ryzykując wiele w obronie czci i honoru tymczasowo rządzącego premiera? Nie wspominam już o tym, że wątek narkotykowy wrócił za sprawą reakcji redaktorów "Wprost", po wizycie w mokotowskim mieszkaniu.

Pierwszym, który musi się do szokującej sprawy odnieść, jest Durczok. Po ludzku zwyczajnie mu współczuję: w sytuacji, w której zapewne chciałby przyjąć jakąś sensowną linię obrony, wykraczającą poza ramy prostego sformułowania: "To moja prywatna sprawa", ma świadomość, że "Wprost" znowu w niego przywali w kolejnym artykule. A potem może i w następny poniedziałek.

W tej chwili każde słowo szefa "Faktów" może rozlecieć się jak domek z kart. Czy to jest jedna z przyczyn braku jednoznacznych wyjaśnień skandalu ze strony samego zainteresowanego, oprócz niepotwierdzonych informacji o jego kłopotach zdrowotnych po rozmowie w TOK FM?

Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą. Grzegorz Wszołek Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka