Media mainstreamowe milczą, na Twitterze i prawicowych portalach wrze. Michał Rachoń został potraktowany podczas konferencji Owsiaka, jak nie przymierzając, rosyjski żurnalista, zadający niewygodne pytania jakiemuś żulikowi, który dorobił się wielkiego majątku w dobie tamtejszej transformacji. Ktoś powie: ale Michał nie jest dziennikarzem, Republika wpływową stacją, a dobroczyńca nie wytrzymał i miał prawo. Wszystko to stek kłamstw albo - w najlepszym wypadku - nachalnie relatywizujące skandal "argumenty".
Czy szanujemy kogoś za wygłaszane poglądy czy też nie, wykopanie dziennikarza przez osiedlowych dresików na polecenie osoby publicznej tylko za to, że zadaje się komuś niewygodne pytania, jest skandalem. I nieważne, jak ma na nazwisko dziennikarz, gdzie pracuje i jak długo.
Jeśli i na dzisiejszy wybryk Owsiaka przymkniemy oko, bo przecież to autorytet moralny, ratujący polskie dzieci, to z całą świadomością akceptujemy wschodni, dość niepopularny model funkcjonowania demokracji na świecie. Mało tego - argumenty: "a mógł zabić", "nic się nie stało", "należało mu się", to nie tylko akceptacja patologii, ale spychanie nas wszystkich w jej łapy.
Polski fanklub Owsiaka w Internecie już porównuje zachowanie swojego bossa do złego Kaczyńskiego, który rzekomo w identyczny sposób potraktował dziennikarzy TVN. Otóż nikogo za fraki lider PiS nie wyrzucał, a jedynie nie wpuścił na wieczór wyborczy Jakuba Sobieniowskiego, specjalizującego się w propagandowych materiałach na temat partii opozycyjnej. Była to niewątpliwie wpadka, bo tym samym Kaczyński postąpił w pewnym stopniu tak, jak miał to w zwyczaju Donald Tusk. Były premier nie miał zamiaru udzielać wywiadów mediom mu nieprzychylnym lub krytycznie recenzującym rządy.
Porównanie z Owsiakiem, na siłę wciskane przez wyznawców WOŚP, nie wytrzymuje krytyki. Kiedy chodzi przecież o "autorytet moralny", który mało ma wspólnego i z jednym i z drugim słowem, fakty się nie liczą.