Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990
1147
BLOG

Triumf nad Niemcami coś zmienia w polskiej piłce. Czy na trwałe?

Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990 Rozmaitości Obserwuj notkę 17

Jak niewiele czasami w futbolu potrzeba, by osiągnąć sukces...ta prosta konstatacja wywołuje czasami w nas niezrozumienie, szczególnie, gdy mowa o polskiej piłce. Mecz z Niemcami, oprócz historycznego triumfu, potwierdził, że dziś każdy maluczki może wygrać z wielkimi. Nie łudźmy się, Niemcy - zdziesiątkowani kontuzjami - i tak na niemal każdej pozycji, poza prawą obroną i środkiem ataku, byli na papierze drużyną lepszą. Na boisku - w wielu aspektach gry - także, popatrzcie na ilość strzałów na bramkę Szczęsnego i posiadanie piłki. Ale jak to w futbolu bywa - liczy się też skuteczność, szczęście, determinacja i wola walki. Coś, czego od wielu lat nam brakowało. 

Lekcję nie do podrobienia pt. "jak można wygrywać, będąc ewidentnie drużyną słabszą od rywali", dała na Euro 2004 Grecja, gdy szarpała, ustawiała autobus i strzelała bramki po stałych fragmentach gry. Ograli tak w finale rewelacyjnych gospodarzy, Portugalię z jeszcze "nieupierzonym" Cristiano Ronaldo i kończącym powoli reprezentacyjną karierę, genialnym Luisem Figo. Cztery lata później zachwycała Rosja Guusa Hiddinka, która awansowała aż do półfinału. Na ostatnim mundialu mieliśmy wysyp sensacyjnych wyników, a największym zaskoczeniem była postawa Kostaryki, która dotrwała aż do rzutów karnych w ćwierćfinale z Holandią i Algierii - straszącej Niemców do końca dogrywki w poprzedniej rundzie. W piłce klubowej, zgoda, różniącej się wieloma detalami od reprezentacyjnej, wzór do naśladowania dla polskich drużyn jest Łudogorec - klub z budżetem uboższym od Legii, debiutujący w Lidze Mistrzów. Bułgarzy w tych rozgrywkach zasłużenie wyrwali punkt wielkiemu Liverpoolowi i prowadzili przez chwilę z Realem Madryt. W takich chwilach zazwyczaj pytamy samych siebie: ciekawe, jakby zagrała Legia/Lech/Wisła w starciu z takimi gigantami?

Postawa polskich piłkarzy - walecznych, przepychających się z Niemcami, nie odstawiających nogi, mądrze kontrujących, nie grających, jak to się w żargonie mówi, na "pałę" - to pierwszy poważny symptom od lat, który każe takie myślenie porzucić. Lewandowski i spółka mieli świadomość, że Mueller, Kroos, Gotze i wszędobylski Bellarabi to piłkarze lepsi od Jodłowca, Milika, Mili czy Rybusa. Nie spękali, jak to dotychczas bywało w starciach z Niemcami. Powalczyli, wiedząc, że nikt rozsądny na nich nie stawia bo i stawiać nie może. Gdy już Niemcy przedostawali się przez zasieki Glika, Polaków ratował Szczęsny.

Nie posiadaliśmy piłki, ale od wielu lat jasne jest, że nie trzeba mieć cały czas piłki przy nodze, by osiągać sukcesy. Z wielkich drużyn, piłki nie muszą posiadać wspomniani Królewscy, a i tak często wygrywają. Wystarczy przypomnieć przełamanie passy Barcelony, gdy Real Mourinho, wygrywający z nią np. 3:1, miał ponad 30% posiadanej piłki w ciągu 90 minut gry, a był wyraźnie lepszy. Nawet gdy rozgromili oni na wyjeździe Bayern Pepa Guardioli przed kilkoma miesiącami w półfinale Ligi Mistrzów, posiadanie piłki pokazywało zgoła co innego. Gdyby ten element gry i ilość oddanych strzałów miały największe znaczenie, Real nie wygrałby wreszcie Decimy, a Polska nie odniosłaby wielkiego triumfu nad Niemcami.

I ten, dobijający mistrzów świata, gol Mili. Faceta, który nigdy w kadrze nie błysnął czymś wielkim. Gościa z charyzmą, wyróżniającego się głównie w słabiutkiej polskiej lidze - pamiętamy jego rajdy w Groclinie czy determinację, z jaką gra w Śląsku. Wielu jednak, w tym i ja - mam wrażenie, że słusznie - uważało, że dowoływanie Mili jest bez sensu, że on niczego już nie wniesie, że skoro on - przy całym szacunku, bo to piłkarz od harówki - to każdy może grać w kadrze. A tu wszedł na boisko i strzelił bramkę życia, która zostanie zapamiętana na lata. Tak piłkarski los płata figle, bo jest to sport - wbrew przekonaniu laików - trudny do przewidzenia w detalach.

Wielu zastanawia się, czy występ Polaków był wybrykiem jednorazowym. Czymś, co nigdy już się nie powtórzy. Odpowiedź dostaniemy jutro, ponownie na Stadionie Narodowym, z zawsze twardo grającą Szkocją. Ale nawet jeśli nie wygramy, to bilans w trzech spotkaniach eliminacji będzie i tak dla trenera Nawałki wymarzony. A Polacy pokazali, że można wygrać z każdym. Oby determinacja, jaką widać było w sobotę, przełożyła się na spotkania ze słabszymi rywalami, z którymi od lat mamy w meczach o punkty gigantyczne problemy.

 

 

Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą. Grzegorz Wszołek Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości