Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990
4907
BLOG

Część obrońców Kieżuna czerpie z Michnika

Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990 Polityka Obserwuj notkę 162

Publikacja tygodnika "Do Rzeczy" nadal wzbudza emocje, choć de facto z każdym dniem i z każdym nowym tekstem o działalności w PRL-u prof. Witolda Kieżuna, powinna nastąpić grobowa cisza. Nagle prawicowi przeciwnicy "lustracji" osób publicznych - przypadek profesora nie ma z nią nic wspólnego w sensie formalnym - zaczęli podważać jej sens w zależności od tego, kogo akurat dotyczy. Więcej - mówią gardzonym przez nich językiem Michnika.

Pominę fakt powoływania się w kilkunastu pracach profesora Kieżuna na Lenina i przede wszystkim, co bardziej razi, Stalina. Nie wszyscy rozumieją proporcje ani to, że w latach 70. ideologia tego drugiego pana już dawno nie istniała nawet w świadomości partyjnych aparatczyków. Pominę też kwestię kariery, jaką tuż po bohaterskich latach walki z totalitaryzmami, prof. Kieżun nagle zaczął robić w drugiej połowie lat 40.

Trudno jednak pominąć to, że w swojej książce wspomnieniowej "Niezapomniane twarze" przypisał pseudonim TW Tamiza Wiesławowi Chrzanowskiemu. To istotna informacja, której dotąd żaden obrońca profesora nie przedstawił. Chrzanowski to postać w najnowszej historii Polski też istotna, uwikłana we współpracę z SB, którą bezpieka zwerbowała w pewnym stopniu przy pomocy prof. Kieżuna. Prawdziwy TW "Tamiza" tym samym przerzucił winę i odpowiedzialność z niej płynącą na przyjaciela, którego zresztą - co przedstawiają donosy i raporty dla SB - pomagał rozpracowywać, dzięki czemu "z powodzeniem" bezpieka zrealizowała cele operacyjne wobec niego.

Załóżmy, że Lech Wałęsa potrafiłby pisać. Twierdziłby dzisiaj, że nigdy o żadnym "Bolku" nie słyszał, tymczasem np. w "Drodze nadziei" nadałby tenże pseudonim kapelanowi, ks. Cybuli. Już widzę tych samych prawicowców, którzy na Wałęsie wieszaliby psy, zresztą słusznie, za cyniczne zrzucanie odpowiedzialności na innych za popełniony błąd. A dokładny cytat na temat Chrzanowskiego z książki prof. Kieżuna, przytaczany przez Cenckiewicza i Woyciechowskiego, a wznawianej kilka razy, brzmi: Był on uważany za jednego z bardziej niebezpiecznych dysydentów. Nazwano go „Tamiza” i poddano okresowej inwigilacji, stosując stałą kontrolę jego kontaktów bezpośrednich i pisemnych. – Widzisz – powiedział Teofil – przewidziałem, że te wezwania do pałacu Mostowskich mogą być jakąś formą prowokacji, żałuj teraz, że nie uciekłeś z kraju tak jak ja”. Swoją opowieść o Chrzanowskim, Kieżun kończy informacją o nagłej śmierci kolegi opatrując go słowami przyjaciółki: „nie dał się komunistom, zabili go koledzy w Niepodległej Polsce. 

Czy zatem prof. Kieżun mógł nie wiedzieć o istnieniu pseudonimu "Tamiza"? Czy może ten fragment był też pisany przez jednego z esbeków, sfałszowany, dopisany z podsłuchów?

Nawet o tym bym nie wspominał, gdyby nie hipokryzja, która zapanowała wśród części prawicowych komentatorów i zwyczajne pisanie o tym, co akurat jej wygodne, by podważyć wiarygodność autorów z "Do Rzeczy". Gdy jeden z nich pisał o Wałęsie, Annie Walentynowicz, Lechu Kaczyńskim czy WSI - był bożyszczem prawicy, najlepszym historykiem w Polsce, nieomylnym badaczem. Dziś jest gnojkiem, nurkującym w szambie, który gdzieś ma dekalog, warsztat historyka jest mu obcy i dostał prikaz. Nie rozumie epoki, nie żył w tamtych trudnych czasach, miał poza tym dziadka w UB, a zamachnął się na autorytet Polaków. Do postawienia tego typu błyskotliwych wniosków nie potrzeba niezbędnej literatury przedmiotu, by w ogóle rozumieć metodologię pracy nad teczkami. Nie potrzeba wizyt w IPN i pracy nad aktami.

Wreszcie - nie trzeba czytać kart z teczki pracy TW "Tamizy", wystarczy zaklinać rzeczywistość, że współpraca z SB 30 lat po Powstaniu Warszawskim, która ujrzała światło dzienne po kolejnych 40 latach, rzeczywiście niszczy mit tego ważnego wydarzenia. W przypadku ujawnienia akt Zbigniewa Ścibora Rylskiego, który współpracował jeszcze z UB - było to jak najbardziej słuszne posunięcie. Przecież ten staruszek w żadnym wypadku nie jest i nie może być bohaterem, bo popierał Bronisława Komorowskiego. A że akta wypożyczył Piotr Woyciechowski przy okazji kwerendy na temat funkcjonowania bezpieki, a w dodatku nie zgadza się on z oceną Powstania Warszawskiego, przedstawianą przez Cenckiewicza i Zychowicza (znacznie bardziej ostrą i niesprawiedliwą) - to też nie ma znaczenia. Widocznie otrzymał nakaz zniszczenia bohatera, z którym jesteśmy głęboko związani emocjonalnie. Tak jak inni byli związani z Wałęsą, Maleszką, ks. Malińskim czy arcybiskupem Wielgusem. Znów, zastrzegam: każdy przypadek agenturalny wymienionych jest inny, emocje towarzyszące ujawnieniu ich przeszłości za to podobne - tym razem na prawicy.

Na koniec załączę cytaty z tekstu Adama Michnika, napisanego po wydaniu książki "SB a Lech Wałęsa" w 2008 roku. Autorami monografii byli Cenckiewicz i Gontarczyk. Wypisz wymaluj "argumentacja" przedstawiana wśród sporej części prawicy, odpornej na jakiekolwiek fakty.

Tytuł: (...) odpieprzcie się od Wałęsy.

Historycy nie rozumieją epoki - udowodnienie postawionej tezy: Lechowi Wałęsie zajrzało w oczy nieszczęście w grudniu 1970 r., gdy na ulicach strzelano do ludzi, gdy rządziły terror i strach, nikt nie znał dnia jutrzejszego. Trzeba być pętakiem, by nie zdawać sobie z tego sprawy.

Akta tajnej policji PRL są niewiarygodne i fałszowane: (...) „archiwa „bezpieki” to rupieciarnia, śmietnik (...) istotą tych archiwów jest prowokacja, kłamstwo i szantaż. Pisanie publicznych donosów, organizowanie nagonek na podstawie tych archiwów jest tożsame z upowszechnianiem historycznego fałszu; jest pośmiertnym zwycięstwem bezpieki.

Autorzy nie znają dekalogu i napawają się cudzymi błędami: Dlatego będę nieodmiennie uważał za pętaków tych małych ludzi, którzy nieomylnie wyczuwają dobrą koniunkturę dla łajdactwa. W swej mniemanej cnocie, w której widzą przywilej dla polowania na cudze grzechy, polubili kondycję psów gończych, które kąsają, a potem wytykają ukąszonemu otwarte rany”.

Intencje autorów są oczywiste: Nieszczęsne psy gończe niegodnych myśliwych. Pętaki są wreszcie w swoim żywiole – mogą bezkarnie plugawić dobre imię gigantów życia publicznego, kultury czy nauki. Określenia „pętaki” używam w pełni świadomie.

O żadną prawdę badaczom nie chodzi i nikt nie chciał ukrywać wiedzy o bohaterze tekstu: „Nie mówcie, demaskatorzy, że bronicie prawdy, którą inni – establishment? układ? – chcą ukrywać. To wy kłamiecie. W całej tej opowieści o Lechu Wałęsie, którą powtarzacie, choćby to wszystko naprawdę się wydarzyło, mimo to jest to nieprawda”.

Czytając niektóre wpisy w Internecie w sprawie Kieżuna, można dojść do wniosku, że pisał je sam Adam Michnik. Wypada wyznawcom logiki redaktora zwyczajnie pogratulować.

PS. Michał Karnowski napisał wczoraj wieczorem na Twitterze, że środowisku "Do Rzeczy", w tym - jak rozumiem - autorom tekstu na temat prof. Kieżuna, chodzi o budowę formacji politycznej wspólnie z odnowioną PO. Tego to już sam Adam Michnik nie wymyślił.

 

Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą. Grzegorz Wszołek Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka