Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990
8409
BLOG

Nieznajomość realiów czy mechanizmów działania SB?

Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990 Polityka Obserwuj notkę 146

W sprawie profesora Witolda Kieżuna ukazało się już wiele tekstów, z których tylko część ma w zasadzie coś wspólnego z krytyką historyków i - takie mam wrażenie - przeczytaniem artykułu w "Do Rzeczy". Nadal nie mam ochoty ani zamiaru nikogo osądzać, w przeciwieństwie do ogromnej części atakujących autorów.  Dokumenty, zgromadzone przez SB na temat bohatera Powstania Warszawskiego, mają być za niedługo publicznie dostępne. Wtedy każdy wyrobi sobie zdanie na podstawie źródeł.

Kieruję jednak apel do obrońców profesora: by nie robili tego, co zazwyczaj czyniła "Wyborcza" wobec autorów publikacji na temat historii najnowszej. O to, by nie gnoili badaczy tak, jak choćby część środowiska "Tygodnika Powszechnego" niegdyś Romana Graczyka. I o to, by zarzucając (Pani Jankowska, Pani Romaszewska) autorom i pośrednio młodym, takim jak ja, "nieznajomość realiów", jednocześnie nie przyjmowały na wiarę każdych teorii, związanych z pracą operacyjną SB - chodzi oczywiście o mityczną "grę", podejmowaną z bezpieką w celu jej przechytrzenia - nie mających nic wspólnego z zasadami, panującymi w resorcie ani wewnętrznymi instrukcjami.

1. Autorzy tekstu przedstawili szlak działalności operacyjnej bezpieki w celu zwerbowania prof. Kieżuna. A więc mamy charakterystykę osoby, którą bezpieka się interesowała w celu osiągnięcia konkretnych celów operacyjnych - wniosek o przeprowadzenie rozmowy operacyjnej oficera prowadzącego z profesorem: Obecnie Kieżun pozostaje w kontakcie z Chrzanowskim Wiesławem - figurantem sprawy »Spółdzielca«, przez którego jest zapraszany na spotkania byłych członków Stronnic­twa Narodowego, organizowane z okazji omawianych akcji na rzecz wystawienia pomnika poległych członków Narodowej Organizacji Wojskowej z ugrupowania »Harnasie«. Celem rozmowy z Kieżunem jest zorientowanie się o możliwości wy­korzystania go operacyjnie pod figuranta sprawy »Spółdzielca« oraz rozeznania środowiska endeckiego.

Kapitan Szlubowski otrzymuje zgodę od przełożonych na ten krok. Po pierwszym spotkaniu, który jest jednym z najważniejszych momentów opracowania kandydata, profesor zostaje wiązany z SB. Jego kartoteki w ewidencji operacyjnej są sprawdzane - czy pozostawał w zainteresowaniu tajnej policji wcześniej, czy jest już na kontakcie innej komórki SB. Następnie kandydat na TW  zostaje poddany inwigilacji. Sprawdzana jest często jego korespondencja, podsłuchy, wywiady środowiskowe - wszystko po to, by o potencjalnym kandydacie wiedzieć jak najwięcej. Oficer prowadzący definiuje mechanizm, motyw, który zwiąże człowieka ze służbą. W przypadku "Tamizy" miało to być poczucie uczestnictwa w czymś wielkim: Nie powinno się wykorzystywać go do spraw stosunkowo błahych. Powinien zawsze sądzić, że współdziała z SB dla dużej rzeczy, sprawy itp. Mimo iż w rzeczywistości nie ma takiej rangi dana sprawa, ale on o tym nie powinien wiedzieć. SB tym samym podsycała - co można wyczytać z przytoczonych źródeł - świadomość konieczność współpracy dzięki zmanipulowaniu profesora. Werbunek się udaje i nie jest on poparty kompromatami, szantażem czy materiałami obciążającymi. Jest to - w efekcie - dobrowolna zgoda na współpracę.

Na podstawie przytoczonych materiałów w konfrontacji ze standardem działania SB, który wnika choćby z wewnątrzresortowej Instrukcji (wówczas już obowiązywała ta z 1970 r.),trudno uznać, by Cenckiewicz i Woyciechowski kłamali.

Teraz chciałbym zwrócić uwagę na kilka mitów, które nie dotyczą tylko dyskusji wokół przypadku, opisanego w "Do Rzeczy", ale w ogóle są bolączką w dyskusji na temat historii zupełnie najnowszej i akt SB.

2. "Prof. Kieżun nikomu nie szkodził donosami".

Co prawda autorzy twierdzą inaczej, bowiem oficer prowadzący Tamizę zanotował, przekwalifikowując sprawę operacyjnego rozpracowania "Spółdzielca" na sprawę agenturalną, dotyczącą Wiesława Chrzanowskiego: „Uzyskane od »Tamizy« informacje (pisemne) i ustne w znacz­nym stopniu dopomogły rozpracować figuranta i zakończyć sprawę »Spółdzielca«". Zasada działania aparatu represji nie tylko w PRL, ale w każdym demoludzie, była taka sama: nie ma informacji dla bezpieki nieważnych. Źródło mogło oczywiście myśleć, że przekazuje nic nie warte banały by: 1/ wyplątać się ze współpracy 2/ byle tylko otrzymać jakąkolwiek gratyfikację jednakże każda informacja, przydatna operacyjnie, była sprawdzana przez inne OZI. Nie wchodzi w grę logika środowiska "Gazety Wyborczej", która od wielu lat zapewnia, że teczki z donosami mogły być preparowane a agentura ściemniała albo była dopisywana do statystyk przez oficerów. Kłamstwo, niewiarygodne donosy albo ewidentne ociąganie się od współpracy z SB skutkowało wykreśleniem informatora z sieci tajnych współpracowników. Profesor Kieżun więc, gdyby "podjął grę" i był "nieszkodliwy", zostałby natychmiast "zamrożony", a jego teczka powędrowałaby ze stołecznego Wydziału III do archiwum, czyli Biura "C". Tak się nie stało przez kilka lat.

3. "Prof. Kieżun grał z SB"

Ten sam argument do dzisiaj podnoszą przeciwnicy tekstu w "Do Rzeczy" i sam Lech Wałęsa. Oczywiście, były prezydent, a wówczas pracownik Stoczni Gdańskiej, był jeszcze cenniejszym nabytkiem dla SB z racji dojścia do przywódców strajków w 1970 roku. Poza tym, każdy przypadek współpracy jest inny, więc nie mam zamiaru obu porównywać. Natomiast linia obrony, niekiedy histeryczna, przeciwników pisania o materiałach SB, jest identyczna. Otóż z SB grać nie można było, a wewnątrz opozycji w latach 70. wiedziano, jak rozmawiać (a raczej nie rozmawiać) z bezpieką, by ta miała związane ręce. Każdy mógł wplątać się w sieć SB, ale łatwiej przychodziło to komuś bez jakichkolwiek horyzontów, wiedzy, wykształcenia, a więc bardziej podatnemu człowiekowi na manipulację, a trudniej docentowi. Grać z SB nie można było. Jeżeli tak myślał, dajmy na to, ktoś werbowany, to sam wpadał w pułapkę. Nie dało się grać z SB, jeśli Twoja korespodencja była sprawdzana. Jeśli miałeś założony - u Ciebie w domu albo u kolegi z opozycji, do którego bezpieka chciała mieć dotarcie - podsłuch. Nie można było "przechytrzyć" SB, jeśli kontrolowało takiego współpracownika kilku innych TW, sprawdających wiarygodność pozyskanego. W przypadku "gry" z SB, bezpieka mogła skasować takiego człowieka i go skompromitować w otoczeniu.

Komentatorzy często mylą rolę figuranta/TW z rolą funkcjonariusza. Bo to SB parała się tzw. grami kombinacyjnymi/operacyjnymi, w celu osiągnięcia jakiegoś zamierzonego skutku bądź rozbicia jakiejś grupy. Nigdy odwrotnie. Oczywiście możemy założyć, że ktoś chciał pograć z SB i źle to się wszystko skończyło. Tylko czy można grać z bezpieką kilka ładnych lat?

Jeszcze jeden argument przy tej okazji się pojawia - że prof. Kieżun mógł nie wiedzieć, że został zarejestrowany. Otóż to, co SB robi w ewidencji - a więc założenie numeru i pseudonimu, ustalenie charakteru współpracy - w tym pierwszym i ostatnim przypadku było zawsze określane mianem "tajne specjalnego znaczenia". Nie jest to więc teza, która miałaby obalić główne założenia tekstu w "Do Rzeczy".

4. "Nie ma pokwitowań pieniędzy"

Część atakujących Cenckiewicza i Woyciechowskiego wskazuje, że przecież za rozpracowywanie Chrzanowskiego TW "Tamiza" nie otrzymywał gratyfikacji finansowych i "nie ma przecież pokwitowań odbioru pieniędzy". Nie każdy współpracownik był opłacany. Część działała zgodnie z przekonaniami patriotycznymi, "bo tak trzeba", inni dla ułatwień w miejscu pracy czy w ogóle w życiu codziennym, jeszcze inni chcieli służyć wielkiej sprawie. Przypadki, którymi decydowały niższe pobudki, to wcale nie jest reguła. Nie każdy był Lesławem Maleszką czy Januszem Molką. Profesor Kieżun - tak piszą Cenckiewicz i Woyciechowski po analizie akt - nie otrzymywał pieniędzy a drobne upominki. Być może funkcjonariusze uznali, że propozycja spieniężenia współpracy będzie dla niego obraźliwa i w efekcie stracą źródło. To, że brakuje jakiegoś elementu we współpracy - tego najbardziej narzucającego się w oczy - nie oznacza, że nie ma innych.

5. List do Kiszczaka

Sądzę, że moja osoba jest Panu znana, pro­wadziłem bowiem swego czasu szkolenie centralnej kadry Ministerstwa Obrony Na­rodowej i Sztabu Generalnego, wykładając również na kursie zorganizowanym dla najwyż­szego kierownictwa z udzia­łem generała Jaruzelskiego, Siwickiego, Tuczapskiego i innych. Za swoją działalność dydaktyczną zostałem odzna­czony dwukrotnie Medalem za Zasługi dla Obronności Kraju - szczerze mówiąc, na mnie list do Kiszczaka - z połowy lat 80. - napisany w celu uzyskania paszportu służbowego na wyjazd zagraniczny, robi może nawet bardziej ponure wrażenie, niż ewentualne uwikłanie się we współpracę. Mówimy o tak kierowanej prośbie na ręce kogoś, kto odpowiadał za dezintegrację opozycji, kogoś oskarżanego o współudział w przygotowaniach do wprowadzenia stanu wojennego. Nie używam żadnych kwantyfikatorów, nie oskarżam o donosicielstwo, nie obrażam zasłużonego profesora Kieżuna. Czy jednak ten list do Kiszczaka był obowiązkiem? Czy to też była taka gra operacyjna?


6. "Autorzy nie umieją czytać źródeł" - zastrzeżenia

Otóż wbrew temu, co piszą Panie Agnieszka Romaszewska i Janina Jankowska - niezwykle zasłużone osoby dla Polski, które bardzo cenię i ciepło, przy okazji, pozdrawiam - Cenckiewicz potrafi czytać źródła, a nikt nie wykazał mu czarno na białym, że jest inaczej. Poza domniemaniem, że profesor Kieżun współpracował po to, by ratować opozycję, proponując amnestię (a był to czas zmiany taktyki służb i całego aparatu Gierka, by ograniczyć liczbę więźniów politycznych w celu unormowania stosunków z Zachodem, co wzmogło stosowanie takich metod jak dezintegracja i dezinformacja) albo że jego słowa, zapisane przez funkcjonariuszy, pochodzą tak naprawdę z korespondencji i podsłuchów, krytycy tekstu nic takiego nie udowodnili. Bo żeby udowodnić, że Cenckiewicz nie rozumie epoki i nie potrafi krytykować źródeł, trzeba na podstawie tego samego źródła i przy pomocy innych dowieść, że donosy znajdujące się w teczce pracy są wyciągami z podsłuchów lub sfałszowane. Ten drugi "argument" jest niewarty w ogóle rozważenia. Fałszuje się pojedyncze dokumenty, rzadziej teczki w grach kombinacyjnych. Niekiedy nawet dołącza się orgyinalne dokumenty, jak w przypadku "uwalenia" kandydatury Wałęsy na Nobla. Każdy historyk, który spędził kilka godzin w archiwum i czytał książki o metodologii badań nad aktami, jest w stanie rozpoznać, gdzie SB fałszowała zapisy w celu uzyskania konkretnych korzyści i zamierzeń operacyjnch. Póki nikt nie wykaże, że poza - tutaj zgoda - podbarwioną narracją i niepotrzebnymi zwrotami emocjonalnymi zachodzi manipulacja źródłami, jest to oskarżenie bez pokrycia.

7. "Młodzi nie rozumieją epoki"

W dyskusji z Panią Jankowską jak i Romaszewską ten argument się pojawił. Załóżmy, że jest on prawdziwy. Kto jest winny tej sytuacji? Otóż Wasze pokolenie, dzięki któremu mamy wolną Polskę, ale nie mamy pełnej wiedzy o tym, jakie mechanizmy decydowały o porządku państwa przed III RP oraz transformacji ustrojowej. Zarzut "niezrozumienia epoki" uważam - czy to kierowany do autorów, czy czytelników - za nieusprawiedliwiony, bowiem to na starszym pokoleniu leży obowiązek przekazywania informacji o minionych czasach z przyczyn oczywistych. Jeśli ktoś tak formułuje zarzut, to tym samym kieruje go do własnej bramki.

8. "Jesteście za młodzi, by oceniać"

Najbardziej przykre, poza hipokryzją części prawicowych komentatorów w stylu "nasz - nie nasz TW", jest ten passus. Czy broniący w sposób histeryczny, poprzez atak - podkreślam wyraźnie - profesora zdają sobie sprawę, że to Adam Michnik jako pierwszy nazwał młodych historyków IPN "gówniarzami"?Czy osoby podnoszące kwestię wieku, mają opinię choćby na temat króla Stanisława Poniatowskiego, czy mamy zabronić dyskutować tylko z tego powodu, że ktoś nie żył w czasach zaborów?

A może historycy, tacy jak prof. Andrzej Nowak, który wydaje serię podręczników o historii Polski, prof. Ożóg (nie mówiąc o archeologach), mają przestać zajmować się początkami Państwa Polskiego i nie wypowiadać kategorycznych sądów, popartych na źródłach, bo mają tylko 60-70 lat i nie żyli 1000 lat wcześniej?

 

Wiem, że notka jest długa, ale w moim przekonaniu może trochę pomóc w zrozumieniu specyfiki pracy SB. Wszyscy, którzy zaczęli mówić "Wyborczą", z czego ta ma satysfakcję przeogromną i ci, którzy w sposób kulturalny bronią profesora, nie doczekają się ode mnie odpowiedzi, co sądzę o tym przypadku współpracy. Nie przeczytają słowa "agent", "donosiciel", "szpicel" itd. Napisałem ten tekst, by naprostować kilka obiegowych opinii, najczęściej niesłusznych i nie mających poparcia w specyfice działań SB.

Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą. Grzegorz Wszołek Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka