Michał Majewski i Sylwester Latkowski we "Wprost" ujawnili, że autorem prowokacji z sędzią Milewskim i tym, który pisał do niego maile, był Paweł Miter - niegdyś prowokujący ws. zatrudnienia włodarzy TVP.
Pierwszy błąd "Gazety Polskiej Codziennie" polegał na tym, że mimo wielu wpisów dziennikarza obywatelskiego na Facebooku, sugerujących, że miał wiedzę ws. rozgrzanego prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku, nie dogadała się z nim i nie ujawniła źródła. A co się z tym wiąże, do dzisiaj koledzy i koleżanki z gazety utrzymywali - zapewne w słusznej wierze - że muszą go chronić. Tymczasem Miter zrobił woltę i ujawnił się konkurencji, pozostawiając niesmak.
Przez ten błąd, mainstream dostał pożywkę do rozwałkowania i Mitera i redakcji GPC. Od kilkudziesięciu godzin przecież starano się odkryć, kto jest autorem prowokacji, kompromitującej sędziego. Teraz, gdy Miter wykonał coming-out za plecami tych, którzy mu uwierzyli i z nim współpracowali, łatwiej "odpuścić" Milewskiemu. Oby nie okazał się w całej sprawie zwycięzcą - przed tym przestrzegam.
Miejsce naiwnego człowieka w todze jest na grillu, może wspólnym z Tuskiem, ale już poza zawodem. Rozmowa z Miterem doszczętnie go skompromitowała, wystawiła na szwank reputację władzy sądowniczej i każe pytać, czy inni sędziowie nie są tak ulegli wobec rządzących polityków.
Szkoda tylko, że dzięki coming-outowi Mitera, tezy te zejdą na drugi plan. Nauczka dla wszystkich jest oczywista: trzeba bardzo uważnie przeprowadzać prowokacje, zapiąć wszystko na ostatni guzik i ujawniać wszystko. Na szczęście, reszta sędziów nie zna dnia ani godziny, gdy złamane standardy, obowiązujące w tym zawodzie, wyjdą na jaw. Do następnego maila i telefonu!
