Jutro z "Gazetą Polską" dołączony zostanie film Joanny Lichockiej i Marii Dłużewskiej o katastrofie smoleńskiej. Jak zauważył Piotr Śmiłowicz, projekt jest jednostronny, bazuje na wypowiedziach ministrów Lecha Kaczyńskiego. Obfituje w zdjęcia, które się wcześniej nie ukazały. Już sam hymn De Press , promujący film, wgniata w fotel. Jednocześnie doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co jutro będą ogłaszały prorządowe media.
Ten film zostanie potraktowany albo ulgowo ze względu na tematykę albo bezpardonowo, jak "Solidarni" Ewy Stankiewicz. Obstawiam raczej to drugie. Bo atakuje się w nim konkretnych polityków bez możliwości wysłuchania drugiej strony, bo powstał na zlecenie PiS, a Jarosław Kaczyński na premierze się wzruszył i - wreszcie - wyszedł pod patronatem "Gazety Polskiej".
Trudniej jednak będzie zarzucić oszołomstwo, bo o ile wiem - spiskowych teorii w "Mgle" brakuje. Pozostanie reszta, już wielokrotnie wtłaczanych opinii publicznej, "argumentów". Mnie smuci jeszcze coś innego. Dlaczego mija 9 miesięcy od katastrofy i nikt w Polsce - kompletnie nikt - nie zrobił filmu o tym historycznym przecież zdarzeniu?
Ktoś powie - lepiej, póki jeszcze ta pamięć jest żywa i niektórych rani, a innych doprowadza do beznadziei, by nie powstał gniot z tezą o naciskach Lecha Kaczyńskiego lub z drugiej strony - nakręcający "teorie spiskowe". Film "taki jak trzeba" spokojnie mógłby zrobić Kazimierz Kutz czy Andrzej Wajda. Nikt nie kiwnął palcem.
Zresztą - skoro przez ponad 20 lat nikt nie pokusił się o wielki dokument o "Solidarności", to o czym my mówimy? Andrzej Wajda tworzy pean na cześć Wałęsy z myślą o tym, by młodzi porzucili wersję o jego agenturalnej przeszłości, uznając to a priori za bzdurę.
Dlatego "Mgła" jest potrzebna. Szkoda, że wychodzi niemal w podziemiu. Na to jednak trzeba się przygotować.